O Villa zahaczyłam przypadkiem. Nie była uwzględniona w moich planach, ale za namową kilku osób z hotelu postanowiłam spędzić w tym miejscu jeden dzień. Wpierw jazda autobusem miejskich do oddalonego o godzine portal norte. Tam łapie autokar do Tunja, gdzie z kolei przesiadam się w l mikrobusa do Villa. W mikrobusie poznaje młodego pokręconego Australijczyka o imieniu Kris, który ostatnie 4 msc spędził w Peru ucząc angielskiego w szkole podstawowej. Milo z kimś porozmawiać, a jemu akurat gęba się nie zamykała :) Znalezienie noclegu zajęło nam trochę czasu, ale w końcu dopięliśmy swego. Popołudnie, wieczór i poranek dnia następnego spędziliśmy włócząc się po kolonialnych zakątkach tej uroczej miejscowości. Białe domki z okiennicami i balkonami prezentowały się zupełnie inaczej niż zabudowa stołecznej Bogoty. wybralismy sie rowniez na spacerniak po zielonych okolicach, bowiem villa otoczona jest pieknymi wzgorzami.
Czwartek. Melon na śniadanie, zarzucenie 20 kg na plecy i wio do San Gil…