Do startu kilka godzin. miną szybko, bo przed nami noc i (teoretycznie) smaczne spanie w najwygodniejszym łóżku na świecie. teoretycznie, a praktycznie całkiem możliwe, że nie zmrużymy oka. po pierwsze emocje - absolutne podjaranie zmiksowane z ciekawością, euforią, tęsknotą i szczyptą niepewności. bynajmniej nie tylko ten mix spędza nam sen z powiek.
pakowanie. karramba, końca nie widac
mimo, że pakujemy się od rana, wciąż coś trzeba dorzucić do plecaka, który pęka już w szwach. pewnie życie i bolące plecy zweryfikują i uszczuplą nasz inwentarz. już ja znam te historie, gdy lepiej wyrzucić kilka ciuchów niż je taszczyć na zbolałym, skrzywionym lekko w prawo kręgosłupie :)
wciąż mam wrażenie, że o czymś zapomniałam... też tak miewacie?
w tym miejscu chciałam podziękować moim rodzicom i znajomym za słowa otuchy i troskę. jednocześnie chcę Was uspokoić, że będziemy na siebie uważać i względnie rozsądnie się zachowywać ;)
spoko spoko, pamiętamy o kartkach i pamiątkach. ten, kto żegnał nas piwem , czy nawet telefonem/smsem może byc spokojny - dary losu przylecą w październiku. a cała reszta musi się zdać na ślepy los, lub jak kto woli - furtunę co kołem się toczy :P
jutro startujemy z wrocławskiej a4. łapiemy stopa do Berlina, tam 3 dni relaksu, następnie transfer do madrytu i kolejna doba hec, a potem dłuuuuugi lot i...
ziemia obiecana.
22:08
czas na zapięcie plecaka, montowanie kanapek i... wanność. taaaak, ciepła wanność z bąbelkami to wspaniałe pożegnanie z mym przybytkiem.
hAmeryka comming soon...