Geoblog.pl    pograbisz    Podróże    ameryka poludniowa 2009-2010    4 dni w boliwijskiej pampie
Zwiń mapę
2009
09
lip

4 dni w boliwijskiej pampie

 
Boliwia
Boliwia, Rurrenabaque
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 14513 km
 
(p) w coroico spedzilysmy dwa dni, z czego pamietam niewiele bo wiekszosc czasu przelezalam w lozku. dopadlo mnie paskudne zatrucie pokarmowe... paskudne max :] podaruje sobie opisywanie objawow bo jest to naprawde malo smaczne hehe. tak czy inaczej pod dwoch dniach w klimacie nieco cieplejszym niz la paz, udalysmy sie na polnoc, w okolice bokliwijskiej pampy i dzungli, do rurrenabaque.

standardowo zajrzalysmy do jedynej agencji oferujacej bilety autokarowe do rurre. cena wydala sie nam kosmiczna bo 80 bolwianow za niecale 30 km jazdy. jak sie pozniej okazalo te 300 km jedzie sie ponad 20 godzin, w co nie moglysmy uwierzyc, no bo jak to mozliwe? 20 km/h? nie moze byc, zatem postanowilysmy pojechac na wlasna reke, bez powsrednictwa agencji. wvczesnym rankiem zlapalysmy taxe do yolosity, wezla komunikacyjnego, z ktorego mozna zlapac transport dalej. po 30 min bylysmy na miejscu, widoki moze i ladne, ale zapach moczu odbieral nam nie tylko apetyt, ale i szeroki usmiech. no nic, czekamy na dylizans. zjawia sie jeden, miejsc brak. pan policjant, czy jakis tam mundurowy, powiedzial ze na dzisiaj nie ma zxadnego polaczenia. tzn kursuja autobusy, ale sa pelne i nie ma wolnych miejsc. haha myslimy, co za dzien. moj schorowany zoladek zaburczal wymownie na znak, ze i jemu sie to nie podoba. zatem siedzimy na krawezniku,w miejscu nieco mniej obsikanym. gapimy sie przed siebie, myslimy co dalej. wracac do coroico i bookowac przez agencje? nieeeee, bez sesnu. moze uda zlapac sie ciezarowke. w przewodniku pisze ze mozna lapac stopa. to dobra, to siedzimy i czekamy na okazje. niebawem zjawia sie rozklekotany lokalny autobus jadacy do caranavi. sprawdzamy na mapie, aha, mala miejscowosc po drodze do rurre. kupujemy stojace miejscowki i cisniemy do przodu. klimat iscie kosmiczny, zapachy nie z tej ziemii... boliwijski spoleczenstwo pachnie bardzo interesujaco :) w powietrzu unosil sie rowniez aromat zutych lisci koki. syli nie przypadl do gustu, mnie z kolei przypominal zapach ciasta z rabarbarem i truskawakami.

jedziemy droga smierci, ktora nie bez powodu zostala tak nazwana. kilka razy bylysmy u kresu wytrzymalosci. kierowca cisnie szrotowa droga, szerokosci 3 porywach 4 metrow, tuz nad przepascia. zakrety 90 stopni, z naprzeciwka jadace ciezarowki. wymijanie sie na przyslowiowa zapalke. ja piernicze, miazga nad miazgami. zadnego lunaparku, ani nawet najbardziej wylansowanej karuzeli nie mozna z tym porownac. to bylo zycie, wszystko moglo sie zdazyc. po 2 godzinach jazdy zlapalismy gume, w sumie i dobrze, mozna bylo rozprostowac kosci. slonce grzalo niemilosiernie... karramba...
aaa zapomnialam dodac, ze w boliwii jest teraz klimatyczna zima, i mimo ze w autobusie bylo jakies 40 stopni nikt nie chcial otworzyc okna. zima haha. a oni poubierani w kurtki puchowe. ale jazd:)

co dalej. dojezdzamy do caranavi, tam mamy 5 godz przerwy. kupujemy bilety na autobus, cena troche nizsza, ale wciaz wysoka. wszystko przez jakosc drogi, a raczej jej bark, i mala predkosc jazdy. mamy czas, zatem szwedamy sie w okolicach cetrum. kupujemy przepyszne soczyste mandaryny wielkosci grejfruta i tradycyjna czekolade zawinieta w liscia kakaowca. pysznosci mmmm...
godzine przez busem idziemy na terminal co by nie przegapic autobusu. mamy nauczke po przygodzie na granicy, teraz wolimy dmuchac na zimne. jak sie okazalo dmuchanie nie pomoglo, bo w okolicach 19 przyjechaly 3 autobusy tej samej firmy i pokierowano nas nie do tego co trzeba. nasze bagaze zostaly zapakowane do innego niz wykupilysmy bilety. autobus odjechal, a my po raz kolejny bylysmy w ciemnej d. tym razem zrobilysmy zadyme na caly dworzec, ewidentenie byla to wina kierowcy ktory zabronil nam wsiasc do turystycznego, naszegobusa i pokierowal do innego. tak czy inaczej po godzinnych negocjajach pani z kasy kupila nam nowe bilety na ostatni bus tego dnia. hurrra, wydostaniemy sie z tej dziury. ale ile nas to kosztowalo nerwow, eh.... powoli sie uodparniamy, choc latwo nie jest.

droga iscie krolewska, 20 godzin w totyalnej telepawce i podskokach. wczesnym rankiem docieramy do rurre, tam znajdujemy tani hostelik i idziemy spaaaac
cdn
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (13)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedzili 4% świata (8 państw)
Zasoby: 52 wpisy52 134 komentarze134 394 zdjęcia394 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże
11.05.2009 - 25.02.2010