(p) wczesnym rankiem docieramy do Uyuni, jest piekielnie zimno. eh, piekielnie to zle dobrane slowo, moze trafniej byloby napisac -arktycznie. zatem jest arktycznie zimno, a do tego jeszcze ciemno, bo nasz batmobil dojechal na miejsce przed godz. 6 rano. uliczki opustoszale, hostele zamkniete. po ok 30 min wloczegi znalazlysmy niedroga noclegowanie - uwaga - z ciepla woda. po raz pierwszy od dwoch tygodni nasze przemarzniete na kosc ciala dostapily zaszczytu oblania sie niemalze wrzatkiem. bezcenne.
spimy do poludnia, nastepnie wynuzamy sie na podworniak owiniete we wszystkie bluzy, czapki, szale i rekawiczki. a tam niespodzianka, bo slonce, blekit nieba i calkiem przyjemny lekki wiaterek. a wiec rozbieramy wszystko, no, moze prawie wszystko, zamawiamy kawke, przywdziewamy okulary przeciwsloneczne i odrobine kremixu na slonce i relaksujemy sie w przepieknym, oddalonym o 30 km od boliwijskich salarow, miasteczku.
popoludnie spedzilysmy na poszukiwaniu dobrej oferty salarowej, uwzgledniajacej 4 dni 3 noce,w tym trekk na wulkan. udalo sie, choc bylo to zmudne bo agencji w uyuni jest jak grzybow po wrzesniowym deszczu.
nazajutrz o godzinie 10 rano jestesmy gotowe. plecaczki, wszystkie ciuchy na sobie, czapki, szale, windstopery - mozemy podbijac bezdroza altiplano. nasza ekipa skladala sie z 6 osob - pary z nowej zelandii oraz pary matka+corka z danii. towarzystwo wyborowe, kolejni wspaniali ludzi na naszej drodze.
dzien pierwszy to wizyta na cmentarzysku pociagow i brykanie po solnej pustyni.
oczywiscie przed naszym wyjazdem czytalam sporo o tych okolicach, przegladalam zdjecia, zachwycalam sie relacjami innych bagpackerow, ale powiem wam szczerze, ze salary przeszly moje najsmielsze oczekiwania... przepiekna, niewyobrazalna biel, przestrzen, ogrom, natura i tylko natura. widoki niezwykle, niczym z opisow w Duna, wrecz niewyobrazalne i niemozliwe.
po dwoch godzinach skakania i wywijania fikolkow docieramy do naszej pierwszej noclegowni. u podnoza wulkanu, ktorego (prawie) szczyty mamy zdobyc nazajutrz.
kolacja, butelki boliwijskich procentow %%%, gra w karty i spanie.
dzien drugi to wspomniany wczesniej trekk i wizyta w parku narodowym z kaktusami wielkosci nawet 12 metrow. tak tak, 12 metrow i wcale nie przesadzam. wysepka umiejscowiona posrodku nieczego, a na niej zamiast drzew kaktusy z kolcami dlugosci widelca.
lunch. porcja kurczoka (cala boliwia namietnie wpiernicza kurczoki, trzy razy dziennie, a moze i cztery)
spacerniak i penetrowanie zakamarkow kaktusowego disneylandu
nocleg w hostelu z soli
kolejne partyjki kanasty
butelka sangini
i spioch do 7
dzien trzeci
i tu zaczyna sie wielka przygoda, bo przemierzamy prawdziwe bezdroza altiplano. pustynia, nicosc, dzikosc, wszystkosc, bezkres... wiatry 100 km na godz, piach w oczy, mroz w policzka, glazy wielkosci blokow, kolory nieba nie do opisania.. i my tam jestesmy. siedzimy w naszym jeepie z przyklejonymi nosami do szyby i cieszymy sie jak male dzieci.
na wieczor docieramy do bardzo prostego, tak zwanego ekonomicznego, hosteliku, posrodku bardziej niz niczego, zaraz obok laguna colorada. jest jakies -10 i wiatr predkosci halnego. zimno, ciemno, ale nastroje mamy wysmienite. w malym korytarzyku skaczemy i machamy rekoma zeby sie rozgrzac choc odrobine. ani ciepla kawa, ani herba nie pomagaja. trzeba czegos mocniejszego, tym razem panie z danii stawiaja flaszke na stolik :)
ekipa zgrywa sie coraz lepiej, jest luzno i przyjacielsko, nawet nasz przewodnik dolacza do nas, a trzeba dodac, ze jest czlowikiem bardzo skrytym i wycofanym towarzysko.
dzien 4 , ostatni, oznacza pobudke o godz 5. z powodu silnego wiatru musimy poczekac do 6.30, bo w przeciwnym wypadku moglby nas zwiac z ´drogi´. wyobrazcie sobie jak musilo wiac, skoro auto z 7 osobami i bagazami nie byloby w stanie utrzymac sie na 4 kolach? no wiec wybija 6, cisniemy na gejzery i podziwiamy malowniczy wschod slonca. moze i troche ignoracnko ale postanowilam nie wychodzic z auta by zrobic im zdjecie :) takie wietrzysko ze hej ho, nie nie to nie dla mnie:)
gejzery odhaczone, lecimy dalej, w kierunku laguna verde, ponoc najbardziej malowniczej ze wszystkich
aha i jestesmy
i oczom nie wierze
az musze wyjsc i spojrzec blizej, bez posrednictwa szyby w jeepie
wyskakuje z aparatem i jaaaaazda, zdmuchuje mnie kilka metrow. nie moge sie utrzymac na nogach, ale pstrykam co sie da. patrze na prawo a tam burza piaskowa, totalna masakra, zawierucha jakiej moje oczy nigdy nie widdzialy. biegne do auta z predkoscia slowmotion, otwieram drzwi ktore niemalze wyrywaja sie z zawiaswo. ludzie w srodku pomagaja mi je zamknac. ciagniemy, napinamy, uf, w koncu sie udaje.
coz dodac, no pieknie bylo
pustynia zrobila na mnie wieksze wrazenie niz salary, chociaz i tym niczego nie brakuje. boliwia jest niezwykle różnorodnym krajem